Benvenuto, Ospite
Nome utente: Password: Ricordami
Benvenuti sul nostro forum Kunena!

Dì a noi e ai nostri soci chi sei, cosa ti piace e perché sei diventato un membro di questo forum. \ N Diamo il benvenuto a tutti i nuovi iscritti e speriamo di vederti in giro!

ARGOMENTO: Five Nights at Freddys 4 gra download

Five Nights at Freddys 4 gra download 9 Anni 8 Mesi fa #9

  • roxannestrother
  • Avatar di roxannestrother






















Film rozpoczyna wieczorna konfrontacja dwóch grup w londyńskim metrze; zaczyna się od zwykłych przepychanek słownych, jednak - jako że żadna strona nie zamierza ustąpić - dyskusja przemieszcza się na powierzchnię, by przy użyciu [empty] między innymi kubłów na śmieci oraz budki telefonicznej uzgodnić wyższość jednej grupy nad drugą. Następnie akcja filmu robi gwałtowny obrót o 180 stopni i przenosi się na Harvard. Tam niedoszły dziennikarz Matt Buckner zostaje właśnie wylany ze szkoły na dwa miesiące przed końcem semestru. Czemu go wyrzucili? Jego współlokator ćpał kokę, ktoś doniósł, [empty] przeszukali ich rzeczy i znaleźli prochy w rzeczach Matta. Chłopak, bojąc się ojca lokatora, który jest znanym adwokatem, zabiera grzecznie rzeczy, wychodząc z założenia że nie miałby szans. Więc co ma zamiar [empty] ze sobą zrobić nasz jankes? Wpada na pomysł odwiedzenia siostry - jednak niedługo nacieszy się jej towarzystwem: zaraz po [empty] przyjeździe jej mąż, Steve, delikatnie zbywa chłopaka, argumentując to biletami na wieczór do opery na Chicago. Okazja nadarza się kiedy przychodzi jego brat - Pete. Poznajemy w nim uczestnika początkowej dyskusji w metrze. Pete pilnie potrzebuje kasy, gdyż w trakcie bijatyki zgubił portfel. Kasę dostaje, ale pod jednym warunkiem: zabierze Matta na mecz. Mimo początkowych oporów (Nie mogę iść na mecz z jankesem!) w końcu idą razem, po drodze zaliczając jeszcze pewien bar - tam poznaje kumpli Pete'a. Ci bez problemu przyjmują go jak swego. Kiedy po meczu Matt wraca sam do domu i napadają go kibice przeciwnej drużyny, z [empty] pomocą przychodzą mu właśnie oni. Jak się okazuje nie napadli bez większego powodu - podejrzewali go o przystąpienie do GSE (Green Street Elite). Czym jest ta grupa, do której - jak się okazuje - należy Pete z kumplami? On sam tłumaczy to tak: [empty] Każda drużyna ma swoją grupę kiboli albo i dwie. Zajmują się bronieniem honoru swojej drużyny. Matt, mimowolnie wciągnięty do grupy, po raz pierwszy smakuje własnej krwi płynącej z nosa, po raz pierwszy stwierdza że nie jest ze szkła, po raz pierwszy czuje siłę. Film toczy się jednocześnie na kilku płaszczyznach, które rozwijają się równolegle i wzajemnie na siebie oddziaływają. Nie wiem, czy Lexi Alexander była ich wszystkich świadoma podczas kręcenia filmu, ale spod jej rąk wyszło niekwestionowane arcydzieło, które zachwyca dwuznacznością i pięknem brutalności. Ponieważ jednak piszę recenzję, chciałbym opisać każdą z warstw, z jakich składa się ten film. Zacznę od tej wierzchniej, pierwszej którą się zauważa: bójki. Bójki stanowią chleb powszedni członków GSE: są wręcz ich sensem życia. Wszczynają je, organizują i wykorzystują do granic możliwości - ich albo przeciwnika. Nigdy nie uciekną, nie stchórzą, jak to było w pierwszej bijatyce: ich ośmiu kontra dwudziestu tamtych. Matt krzyczał, żeby uciekli, bo nie mają szans. Pete z resztą nie zrezygnował - tak zaczęła się ich przyjaźń i braterstwo. Czas zadać pytanie: Czemu oni to robili? Przecież nie dostawali za to pieniędzy (no, chyba że któremuś wypadł portfel to coś z tego mieli). Wszyscy mieli legalną pracę (Pete pracował jako nauczyciel historii i WF), dom, a większość miała rodzinę lub dziewczynę. Czyżby to było po prostu puste (żeby nie powiedzieć głupie i bezsensowne) bicie się po mordzie dla zabicia czasu? Pomyślcie: rano do pracy, po pracy do domu, zjeść, wieczorkiem na piwko i mały sparing, a to całe GSE to tylko pretekst (lub jak kto woli, wymówka) żeby tak spędzać swoje życie. Można to i tak potraktować. Jest jednak inny sposób patrzenia na rzeczywistość: oczyma mężczyzny, stworzenia, którym podświadomie rządzą prymitywne instynkty pochodzące z czasów, kiedy to bez porządnego oberwania, dnia (nomen omen) się nie przeżyło. Kiedy walczyło się dosłownie o wszystko - od kobiety po żywność. To wszystko przetrwało do dzisiejszych czasów, podobnie jak owłosienie na nogach czy twarzy. I o ile cywilizowany człowiek potrafi się opanować, to wystarczy jedynie drobna sprzeczka i już w ruch idą pięści. A gdy już się zacznie, to nie można przestać. Podobnie jak u Matta, przemoc i ból stają się czymś normalnym. I wszystko może być nadal w porządku, jeśli potrafi się to opanować. Bo wystarczy drobna przesada i może dojść do tragedii. Cały problem bicia się można by rozważyć na jeszcze jeden sposób: szukania celu w życiu. Odczuwanie bólu staje się zbawienne w tym szarym i niemalże bezpłciowym życiu. Świat popada w monotonię wywołaną postępem, więc czemu nie sięgnąć do prehistorycznych sposobów na rozerwanie się i danie komuś w dziób? Wielu pewnie przychodzi teraz na myśl słynny Fight Club Finchera, bo aczkolwiek oba filmy są diametralnie różne, to postawiona w nich teza jest podobna. W Hooligans Matt Buckner staje się królikiem doświadczalnym, na przykładzie którego obnaża się prymitywne instynkty i pragnienie pogoni za czymś, co nieustannie się oddala. A może wcale nie? Kolejną warstwą filmu są dywagacje na temat kontaktów międzyludzkich. Ograniczono się tylko do relacji pomiędzy samcami, ponieważ kobiet jest tu jak na lekarstwo. I znowu jankes znajduje się w centrum zainteresowania. Nie będę się rozpisywać o problematyce stereotypowego myślenia czy uprzedzeń, ewentualnie zwykłej ksenofobii w stosunku do mieszkańców USA, bo w samym filmie jest tego niewiele. Zajmę się za to zjawiskiem zbliżania się poszczególnych osobników. Wraz z każdą przelaną kroplą krwi i potu wiąże się widoczna nić przyjaźni między Mattem, Petem oraz resztą GSE, z jednym wyjątkiem. Bover po prostu nie akceptuje faktu, że przywódca grupy koleguje się z jankesem. Czy kieruje się zwykłym [empty] uprzedzeniem do USA, czy może po prostu martwi się reputacją GSE? Można również rozważać możliwość, że Bover jest homoseksualistą i jest zwyczajnie zazdrosny o Pete'a, jednak wszystkie te przemyślenia zostają ucięte z chwilą, gdy Matt pomaga drużynie zdobyć utraconą przed laty reputację. Następuje wtedy jedna z najpiękniejszych scen, jakie widziałem w kinie: zakrwawione i szczęśliwe jak cholera chłopaki, w zwolnionym tempie zbiegają po schodach i wtedy następuje ten znaczący gest: poczochranie Matta po głowie przez Bovera. Niby prosty, niemalże symboliczny gest a tak dużo oznaczał. Scena piękna w swej prostocie, niemalże esencja tego filmu. Bover jednak okazuje się wierny zasadom i gdy tylko dowiaduje się pełnej prawdy o Mattcie od razu traci wiarę w GSE, a szczególnie w jej przywódcę. Ogarnięty wściekłością, która przesłania mu zdrowy rozsądek, traci panowanie nad sobą. Dochodzi do czegoś, co nie powinno mieć miejsca - rozłamu w grupie. Kolejne sceny, chociażby śpiewanie po pijaku na ławce w nocy są pełne tragicznego piękna, którego po prostu nie można im odmówić. Następnym aspektem filmu, który chciałbym omówić, jest ewolucja. Przeobrażenie się na naszych oczach głównych bohaterów tej opowieści: Pete'a i Matta. Matt - na początku - to mięczak, który daje sobie w kaszę dmuchać, wychodząc z założenia, że to i tak nic nie da. Pete to z kolei najzwyklejszy w świecie cham - przychodzi, bierze piwo z lodówki, śpiewa noworodkowi piosenki o piciu i jeszcze prosi o pieniądze na mecz i piwo dla kumpli. Z czasem dostrzegamy metamorfozę zachodzącą na naszych oczach: Matt nagle staje się twardym i pyskatym gościem, który mimo wszystko umie zachować umiar w swoim zachowaniu. Zaś Pete staje się człowiekiem, który kieruje się w życiu jakimiś zasadami i w gruncie rzeczy jest nawet sympatyczny. Czyżby Lexi starała nam się powiedzieć, że każdy może się zmienić? A może, że nie należy ludzi oceniać po pierwszym wrażeniu? Te wszystkie aluzje i możliwości interpretacji można oczywiście pominąć i po prostu napawać się cudowną opowieścią, która powoli zmienia się w dramat z takowym zakończeniem. Strona techniczna filmu to po prostu majstersztyk: genialna, idealnie pasuje do tego, co się dzieje na ekranie - poczynając od motywu [empty] muzycznego na początku filmu, kończąc na One blond podczas ostatniej ustawki. Cudo, po prostu cudo. Do kręcenia bijatyk również nie mam zastrzeżeń: dynamiczne, bez rozmazań (chyba że są zamierzone) i do tego świetnie obrazują to, co powinno się dziać podczas prawdziwej bitwy. Nie ma tu również takich numerów jak podczas mastershotów w Ludzkich dzieciach, kiedy krew zachlapuje obiektyw, co Hooligans odnotowuję na plus. Na koniec słowo posumowania: jeśli pragniesz zobaczyć moim zdaniem najlepszy film roku 2005, wybierz Hooligans, aby dostrzec jego piękno i się nim rozkoszować, po prostu rozkoszować. Bo jest tego wart. Ilekroć oglądam ten film, zawsze odczytuję go na inny sposób, inaczej patrzę na dane wydarzenie, czasem jeszcze coś dostrzegę. A jak odbierzesz go ty?
L\'Amministratore ha disattivato l\'accesso in scrittura al pubblico.
Tempo creazione pagina: 0.229 secondi

Informazioni aggiuntive